DZIENNIK REFORMOWANEGO STOIKA

Szanowni Państwo, Drodzy Cztelnicy — oto moja nowa książka „Dziennik reformowanego stoika” !

Czas w końcu ją porządnie przedstawić i tutaj na blogu! Idealny moment, bo idą Święta, pora na prezenty — ta książka, a razem z nią „Kalendarz stoicki” na Nowy Rok (o którym będzie osobny wpis) nadają się na nie doskonale. Kupić je można >>> TUTAJ <<< , zapraszam!

„Dziennik reformowanego stoika” to moja ósma książka w ogóle, a szósta po polsku. Jej prapoczątki sięgają niemalże dekadę wstecz, kiedy to wyszła moja „Sztuka życia według stoików”, o której część z Was pewnie słyszała. „Sztuka życia…” okazała się sukcesem: sprzedażowym (ponad 12 tysięcy egzemplarzy zeszło), koncepcyjnym (do dzisiaj regularnie otrzymuję maile, że książka ta zmieniła życie wielu z Was — niektóre bardzo serio i bardzo osobiste), ale też zdefiniowała moją pozycję jako „pierwszego stoika III RP”. Sam tej frazy nie wymyśliłem, ona raczej do mnie przylgnęła, ale używam jej, bo trafnie identyfikuje ona to, co staram się na tej stoickiej niwie robić.„Dziennik reformowanego stoika” jest więc kontynuacją „Sztuki życia według stoików”… a właściwie kontynuacją-niekontynuacją.

Dlaczego jest kontynuacją?

Dlatego, że rozwija wątki stoickie, mówi o życiu po stoicku i szerzej, o stoickiej postawie wobec świata. Ale robię tutaj kolejny krok, idę dalej, wychodzę na nowe wody, których w “Sztuce życia…” nie było. Jak to robię?

To nie jest łatwy krok, bo z tym problemem potyka się każdy piszący. Publikujesz książkę, która jest pewną całością, która coś tam (stoicyzm, system żywienia, system podatkowy, whatever) w jakiś sposób przedstawia. Ale życie biegnie do przodu, zmienia się świat, zmienia się autor. Po jakimś czasie temat domaga się updejtu i autor też chce updejtu — jak go zrobić?

Jakimś rozwiązaniem jest nowe wydanie starej książki, jak to się ładnie mówi „wydanie przejrzane i poprawione”. W nowym wydaniu można dopisywać nowe rozdziały, można edytować stare. Jest to jednak dla twórczej duszy mało satysfakcjonujące, bo nie o to chodzi w pisaniu, żeby poprawiać w nieskończoność jeden i ten sam tekst. A tak to właśnie by wyglądało: to jest gonienie króliczka, który zawsze ucieknie, bo zawsze będzie coś do poprawienia, zawsze coś się zmieni, zawsze zaczniemy myśleć o sprawach trochę inaczej.

Dlatego bardziej mnie przekonywała droga alternatywna. Uznałem, że książka wydana prawie dekadę temu jest zamknięta i napisałem po prostu nową, w której otwarcie opisuję przygody i rozkminy, które miały miejsce już później.

Stąd też forma dziennika: dzięki wprowadzeniu linii czasu „Dziennik” nie jest pisany z jakiejś poza- i ponadczasowej wieży z kości słoniowej. Taka wieża i iluzja „wszechwiedzącego narratora” (czułego lub nie) mają swoje uroki, ale mają też swoje ograniczenia. Chciałem ich uniknąć, chciałem żeby nowa książka żywo reagowała na wydarzenia z życia (by tak rzec), zdarzenia ze świata, no i na moje własne wątpliwości.

Dlaczego nie jest kontynuacją?

„Dziennik reformowanego stoika” jest całkowicie autonomiczny, nie potrzeba żadnej wiedzy na wejściu, żeby z niego korzystać. Tak jak każda moja książka, jest on adresowany do każdego inteligentnego Czytelnika i Czytelniczki z otwartą głową, a więc do wszystkich Was. W ogóle, rozmowa o ideach nie polega według mnie na pisaniu dziesięciokrotnie złożonych zdań w niezrozumiałej niemczyźnie. To nie jest filozofia. Filozofia to uczciwa rozmowa człowieka człowiekiem o sprawach dla człowieka ważnych.

Chciałem więc, żeby forma dziennika była nowa, świeża i ciekawa. Jest ona — uważam —  żywsza, bardziej aktualna i mam nadzieję bardziej interesująca. Jest bliższa życia, bliższa zdarzeń, bliższa temu co się działo na świecie w tych latach 2014-17, które ta książka obejmuje. 

Forma „Dziennika” jest też różnorodna.  Znajdziecie w nim i długie rozkminy i cięte riposty, i konkret i krytykę, i aforyzmy i abstrakcje. „House of Cards” sąsiaduje w nim z Darwinem, a Hamlet z memem. Ciężkie tematy przeplatają się z humorem, trudne z lekkimi, wieści z drugiego pokoju z wieściami z drugiej półkuli. Taka jest bowiem rzeczywistość naszych czasów. Zdarzenia i sprawy z bardzo różnych porządków sąsiadują ze sobą w naszym życiu (i w naszym newsfeedzie!) i trzeba umieć się w nich nie zgubić. To właśnie starałem się zrobić w tym „Dzienniku”.

Czego dokładnie się spodziewać w tej książce?

Sporo już zdradziłem wyżej. Ale dla porządku: „Dziennik reformowanego stoika” jest zapisem stoickich refleksji, własnych i nie tylko własnych doświadczeń, testów i poszukiwań czym właściwie jest to stoickie życie w pierwszej ćwiartce XXI wieku. 

„Dziennik” nie jest jednoznaczną pochwałą, czy apologią stoicyzmu. Przeciwnie, wiele razy i najzupełniej celowo szuka on „dziur w całym”, sprawdza co działa, a co nie działa. (Szukam dziur w całym, żebyście Wy nie musieli!). A jeśli działa, to dlaczego i w jaki sposób, przy jakich ograniczeniach i pod jakimi warunkami. 

To również wynika z mojego głębokiego przekonania o tym jak działa filozofia i jak działają idee w ogóle. Bezkrytycznie chwalić każdy gimnazjalista może. Ale mądrze przedyskutować wady i zalety, zastanowić się co działa a co nie  — to już wyższa szkoła jazdy. Jak to się ładnie mówi (tzn. jak to pan Elzenberg powiedział), istnieje wiara naiwna, jeśli ktoś nigdy nie znał wątpliwości. Ale istnieje i mądra wiara — jeśli ktoś przeszedł przez wątpliwości i je pokonał.

„Dziennik” ma 318 stron, obejmuje on okres od wiosny 2014 roku (czyli tuż po aneksji Krymu — jest to już “nasza” epoka, a przynajmniej widać tego wyraźne zapowiedzi), do marca 2017 roku. Jest w nim łącznie 547 datowanych wpisów, co daje średnią (przeliczyłem!) jeden wpis na 2.013 dnia. Nie codziennie zatem coś jest, ale średnio co drugi dzień. A czasami jednego dnia jest kilka rzeczy z rzędu. Najkrótsza notatka jest trzyliterowa (mały żart i gra z nawiązaniem — do znalezienia dla chętnych), najdłuższe to kilkustronicowe eseje o pojęciu „natury”, o ewolucji, o mindfulnessie i medytacji — ze stoickiego punktu widzenia oczywiście.

Myślę, że wgląd w ducha tego „Dziennika” da też przegląd bibliografii — kogo w nim cytuję? Oczywiście Marka Aureliusza, Senekę, Epikteta i profesora L. C. Beckera, któremu książka jest dedykowana. Ale cytuję też Dołęgę-Mostowicza, Henryka Jaskułę, Carla Sagana i Kazika Staszewskiego. Hemingwayów, zarówno Ernesta i Taco. Dyskusja z Janem Kochanowskim sąsiaduje w tej książce z dyskusją z Chujową Panią Domu, a Bhagawadgita ze „Słownikiem nieoczywistych smutków”. I to nie jest ani żaden tam postmodernizm, ani ciekawostka. To część tego, co robi ta książka. Pokazuje ona mianowicie, że reformowany stoicyzm to pewien sposób myślenia, odnajdywania się w świecie, który jest nader współczesny i dzięki któremu możemy sobie radzić z chaosem napierającej rzeczywistości.

Słowem: tak, spodziewajcie się pożywnej, dającej do myślenia lektury. Ale nie, nie bójcie się oderwanych od życia, niezrozumiałych zdań pełnych ociężałego słownictwa. To co ja tutaj daję to ta filozofia, ten stoicyzm, tak jak ja go rozumiem — porządna rozmowa człowieka z człowiekiem o sprawach ważkich.

Czy książka jest pożywna i treściwa, czy nie, to już autora — znaczy moja — wino-zasługa. Ale samemu daleko się nie zajedzie, a właściwie nigdzie się nie zajedzie. Więc oczywiście „maczało w niej palce” wiele innych osób, którym chciałbym niniejszym podziękować. Jeżeli stwierdzicie, że książka jest nudna i głupia, ale przynajmniej ma ładną okładkę — to będziecie wiedzieli, czyje to dzieło.

Niewyczerpanym oceanem pomocy merytoryczno-psychologicznej przy powstawaniu tej książki służyła i służy dr Olga Kaczmarek, jak również Anna Roszman, prof. Michał Dobrzański i Aleksandra Władyka.

Nazwisk dużo, a jeszcze książka nie została nawet złożona do druku nie?

Za skład, czcionki i tzw. makietę książki odpowiada kol. Michał Smętek i jego Ferratus.

Głęboką, precyzyjną, wiarygodną i naprawdę przyjemną dla autora korektę, która serio jest wkładem i korektą, a nie zamienianiem „że” w „iż”,  zrobiły Katarzyna Chmielewska i Marysia Bernaciak.

Wspaniałą, modernistyczną okładke, cały ten zamysł estetyczny, czcionkę futura i piękny sznyt wnieśli do projektu chłopaki ze Studio Zamieszanie. Będzie o nich jeszcze dużo więcej jak za dzień czy dwa wystukam równie długi post o „Kalendarzu stoickim”.

Zapach farby drukarskiej (tego nie da się tak precyzyjnie dobrać, ale staraliśmy się — nie narzuca się, ale jest ładny!) pochodzi z lubelskiej drukarni Drukarnia Akapit, którą bez pudła zarządza Ewelina Wytrzyszczewska.

Wydrukowaną już książkę obfotografowała i „skamerowała” ekipa z eFOTOGRAFIA, Sebastian Oleksiuk ze studia Sibui, oraz Piotrek Sztencel.

Landing page „Dziennika” zrobił Tomasz Skoczyński, stronę główną Anna Wójcik i jej Laboratoriumstron. Premierowe spotkanie poprowadziła niezastąpiona Weronika Wawrzkowicz z Weronika Wawrzkowicz/ Rozmawiam, bo lubię.

A na koniec chyba najważniejsze! Ci z Was, którzy już kupili „Dziennik”, piszecie mi często, że super się czyta, że ciekawe, że inspirujące. Dziękuję, starałem się! Ale jest coś, co porywa wszystkich bez wyjątku, mianowicie chyba w każdym mailu, który od Was dostaję, i to absolutnie bez pudła 100% satysfakcji — mowa jest o tym, że książka dochodzi błyskwicznie, bezproblemowo, na drugi dzień. Że pakowanie, obsługa i szybkość dowozu są kompletnie z kosmosu i z wyższego poziomu sprawczości. I tutaj podziękowania i ukłony idą do Krzysztofa Bartnika i jego firmy IMKER, wraz z calusieńką jej załogą, która to ogarnia najlepiej w Polsce.

Rzecz jasna, trochę żartowałem, że to już koniec. Muszę tu jeszcze podziękować Michał Szafrański z bloga Jak Oszczędzać Pieniądze ze bezmiar ogólnej inspiracji i szczegółowych wskazówek. Piotr Wierzbowski się mi nie taguje, ale kol. Piotrowi Wierzbowskiemu z Manufaktury Książek — dzięki za krótkie a kalibrujące rozmowy, i to samo również do Marty Niemiry i Malgorzaty Halber.

Mateusz Hebda, Joanna Przystańska, Gocha Adamczyk, Olga Gitkiewicz, Patrycja Maciaszek, Mateusz Turcza — z Wami nie rozmawiałem o tym gdzie postawić który przecinek, ale o sprawach dalece ważniejszych. Dzięki!

Wracając zaś do spraw merytorycznych i wychodząc i poza Polskę i poza żyjących: osobne podziękowania należą się prof. Lawrence C. Beckerowi, jednemu z pionierów ruchu stoickiego, którego miałem zaszczyt poznać osobiście, oraz jego wspaniałej małżonce Charlotte B. Becker, którym — zmarli jesienią 2018 roku — dedykowana jest ta książka.

Reasumując. Jest nowa książka! Mam nadzieję, że udało mi się tutaj fajnie przedstawić o co chodzi. Mega do niej zapraszam i naprawdę polecam ją serdecznie!

I obowiązkowo każdy egzemplarz z obecnego nakładu leci do Was z autografem autora. Jako się rzekło, idą Święta, trzeba pomyśleć o prezentach — zatem polecam mocno i zapraszam TUTAJ.

rysunek pióra, towarzyszący zapisowi na stoicki newsletter

Podobają Ci się moje teksty? Pozwól, że będę pisał do Ciebie częściej — zapraszam na maila!

Scroll to Top